Miałam wczoraj wieczorem chałturzyć ale okazało się, że zapomniałam ściągnąć dane z serwera i muszę czekać aż 'fabryka' się jutro otworzy. No cóż, mała strata ;P mogłam Wam napisać o naszym drugim tygodniu na wakacjach.
W sobotę robi się bardzo gorąco. Rodzice zapraszają nas na lancz do knajpki Maki. To naprawdę sympatyczne miejsce, z doskonałą, oryginalną Włoską kuchnią i świetną obsługą klienta. Jemy małże w sosie pomidorowym. A to w czasie spaceru do domu - taka fajna babcia z dziadkiem:
W sobotę robi się bardzo gorąco. Rodzice zapraszają nas na lancz do knajpki Maki. To naprawdę sympatyczne miejsce, z doskonałą, oryginalną Włoską kuchnią i świetną obsługą klienta. Jemy małże w sosie pomidorowym. A to w czasie spaceru do domu - taka fajna babcia z dziadkiem:
Po obiedzie dziewczyny, czyli babcia, mama i mała P. wybieramy się do Niemiec. Zaraz za naszą granicą autochtoni obchodzą 'dzień Kajzera'. Jest parada kostiumów z epoki (jedne mniej, drugie bardziej udane oraz wspaniały jarmark):
To zdjęcie dedykuję Dorfi, bo to takie jej klimaty i na pewno by jej się spodobało. Z jarmarku przywozimy młynek do przypraw (plus przyprawy), grzechotkę dla małej P. oraz tabliczkę z nazwiskiem na drzwi (z motywem kotwicy) dla rodziców.
Na molo w Herringsdorfie zobaczyłam to:
Myślę, że niejedni włodarze miasta mają problem z 'kłódkami miłości', które niechybnie po sezonie trzeba odpiłowywać. A tu proszę, na molo znajduje się specjalnie przeznaczone do tego miejsce. I nie ma bałaganu :)
W niedzielę, porannym pociągiem z Krakowa przyjeżdża kuzynostwo. Szykujemy więc śniadanie:
To zresztą bardzo rodzinny dzień bo na obiad (rodzice organizują grilla w ogrodzie) wpada inny kuzyn z żoną i córkami. Justyna przywozi dla mojej mamy bezowca, w dodatku nie z tej ziemi. Podziwiam ją. Po pierwsze mają tak mikroskopijną kuchnię, że gdybym ja taką miała to chyba bym tylko wodę na herbatę dała radę ugotować a one piekła ciasto i to jeszcze w takim upale. Dodatkowo, dzień wcześniej wrócili z długich wakacji. Po obiedzie wybieramy się na rodzinny spacer i na lody:
Zresztą z lodami wiąże się taka historia. Poszliśmy do najlepszej lodziarni na promenadzie, czyli Gelati la Stella (w nowej części promenady). Oprócz miejsc siedzących gdzie można zjeść ciasta i desery jest też stanowisko gdzie można kupić lody na gałki w waflu. Kupiłam dziewczynkom lody czekoladowe (wedle życzenia, jednogłośnie). Rodzice zaproponowali (lekcja dla mnie na przyszłość), że najlepiej aby one zjadły te lody siedząc. Akurat w części siedzącej były wolne dwa pojedyncze stoliki więc dziewczynki sobie usiadły a my staliśmy przed lodziarnią. Jakaś pani wraz z koleżankami i wnuczką w ogromnym wózku wpadła do lodziarni ale okazało się, że wolnych miejsc już nie ma. Manewrując tym wielkim wózkiem i przejeżdżając wszystkim po palcach (dosłownie) bardzo się zafrasowała, że dwa stoliki są 'zablokowane' przez nasze pociechy. 'A czy te dzieci muszą tutaj siedzieć?' powiedziała na głos, niby w powietrze. A ponieważ nikt nie zwrócił na nią uwagi, zrobiła jeszcze kilka rundek po czym poszła poskarżyć się do właścicielki. Szkoda mi jej. Nie wiedziała, że Pani Marylka to nasza dobra znajoma i właśnie przed chwilą zaznajamiała się z małą P. Oczywiście nic nie wskórała, dzieci nie zważając na sapanie pani nad ich głowami skończyły jeść lody ze stoickim spokojem i dopiero wtedy opuściliśmy lodziarnię ;).
Poniedziałek był pełen atrakcji. Rano pojechaliśmy z małą P. na basen. Ona uwielbia pływać:
Po południu natomiast pojechaliśmy wreszcie na łódkę. Kapok tylko do zdjęć:
Kapok kupiliśmy od 5 kg, mała P. miała jakieś 7.5 kg ale i tak widać, że jest za duży i jej się nie podobał.
Świnoujski wiatrak od drugiej strony :)
Nie da się ukryć, że malutka to urodzony wilk morski. Wycieczka szalenie jej się podobała.
We wtorek było baaardzo upalnie. Zaprosiliśmy kuzynostwo na lancz (ponownie Maki) ale potem szybko wróciliśmy do domu. Małej P. było wyraźnie za gorąco. Oj jak dobrze, że dom jest budowany za Niemca i nawet w najgorsze upały panuje tam lekki chłodek. Po powrocie do domu mała wyraźnie odżyła.
Środa to ponownie basen oraz spacer. Na promenadzie spotykam na ławce starszą panią, która na szydełku robi kapelusiki dla dzieci. Miała też rozłożone obrusy robione na szydełku i drutach. Podeszłam, zagadałam, kupiłam serwetę. Pytam się czy Pani jest ze Świnoujścia. Ona na to, że teraz mieszka w Świnoujściu ale stąd nie jest. A ja na to, że mam odwrotnie ;). Pani zażyczyła sobie za serwetę 90 zł, dałam jej 100zł. Ona się ucieszyła. Pyta, a to teraz gdzie mieszkacie? Na to ja, że w Anglii. - Aaaa, to możecie zapłacić… ;)
A serweta prezentuje się tak:
Pani dziewiarka tak to podsumowała. Wydziergać to nic, ale zblokować to sztuka ;).
Po południu spotkałam się z moimi dwiema najlepszymi przyjaciółkami jeszcze z czasów podstawówki. Ania jest kuratorem sądowym. Zszokowało mnie, kiedy powiedziała, że ona się nie wczuwa, i to jest tylko praca dla pieniędzy. Zawsze mi się wydawało, że bycie kuratorem to ciężka praca. Myślę, że mogłabym znaleźć inne sposoby aby zarobić pieniądze. Nieco łatwiejsze. W drodze powrotnej na fontannach przy placu Wolności (myślę, że w przyszłym roku już mała P. będzie tam pomykać) syn Mai rozwalił sobie wargę. Trzymam, tulę, pocieszam. W domu nikt nie odbiera więc wsadzam ich do taksówki, jadą do szpitala. Skończyło się jednym szwem. Obie dziewczyny mają dzieci nieco starsze od małej P. - uczę się.
Czwartek to nasz ostatni dzień. Zapraszamy więc rodziców na lancz do Toscany. Kolejne miejsce warte polecenia. Tak wygląda rodzinny lancz:
Potem tata zabiera nas na deser do Sonaty (kawiarnię tą prowadzi siostra przyrodnia Smolika ;). Po takim posiłku spokojnie wracamy sobie Parkiem Zdrojowym. W dalszym ciągu nie mogę uwierzyć jak piękny jest ten park. Jak byłam dzieckiem to były tam potworne chaszcze, biegały jelenie a z dziadkiem jeździliśmy zbierać pokrzywy, z których przygotowywaliśmy karmę dla kur (tak, kiedyś w ogrodzie mieliśmy kurnik).
A potem już niestety pakowanie. I jeszcze rzutem na taśmę razem z mamą poszłyśmy wieczorem na koncert 'Piwnicy pod Baranami' w ramach Festiwalu Grechuty. Miałam okazję przyjrzeć się z bliska naszemu miejskiemu amfiteatrowi po remoncie:
Koncert był świetny ale nieco przydługi, po 2.5 godzinach wymiękłyśmy. Na początku wyszedł Tadeusz Kwinta i zaproponował zabawę. Publiczność miała się sobie przedstawić - przedstawiamy się do sąsiada z lewej, a potem do sąsiadów nad nami. Całkiem fajnie. Koło mnie siedział pan Józek. Pan Józek miał ze sobą lornetkę i łypał przez nią jak tylko na scenie pojawiło się coś młodego i potencjalnie atrakcyjnego ;). Fajnie było poczuć trochę Krakowa nad morzem.
W piątek z samego rana obudził nas zapach żurku. Mama przygotowała 'świąteczne śniadanie' dla całej rodzinki. A potem już kierowca zabrał nas na lotnisko do Berlina. Jejku, było z 35 stopni. Gorąco okropnie. A poza tym nie lubię Tegel, takie małe to lotnisko, ciasne itd. byliśmy natomiast mile zaskoczeni bo przez kontrolę spokojnie przeszło całe jedzenie dla małej P. łącznie z już gotowym mlekiem i nawet kubeczkiem z wodą (!). I jeszcze jeden pozytyw. W podziemiach znajduje się całkiem przyzwoity pokój dla matki z dzieckiem. No dobra, powiedzmy, że wystrój jest nieco 'depresyjny' przez ten brak okien ale jak go zobaczyłam, to od razu pomyślałam sobie o tej parze podróżującej z Australii (klik) - im taki pokój bardzo by się przydał:
Mała P. w samolocie zachowała się bardzo przyzwoicie, tutaj na przykład przegląda magazyn pokładowy:
A w domu pomogła nam się rozpakować.
I tak właśnie wyglądały nasze wakacje!
Tradycyjnie już kilka słów na temat mojej ojczyzny. Świnoujście pięknieje z każdą wizytą i robi się coraz bardziej luksusowo. Pobyt w apartamencie kosztuje 100 zł od osoby za noc. Brakuje natomiast rąk do pracy i to bardzo. Praktycznie w każdym sklepie i knajpie można było zobaczyć takie ogłoszenia:
Nie ma komu pracować. Autochtoni pracują za granicą. Jak znają Niemiecki to kelnerują, jak nie znają to sprzątają. Sprzątaczka w Niemczech ma na rękę 1000 euro, mieszka w Świnoujściu to do wydania ma 4000 zł, więcej niż nauczyciel w renomowanej szkole. Lokalni przedsiębiorcy sprowadzają sobie pracowników z innych części Polski. Myślicie, że z Polski B? Akurat. W nowym Rossmanie pracują cztery dziewczyny… z Warszawy, którym firma wynajmuje mieszkanie. Szkoda tylko, że przedsiębiorcy zamiast po prostu płacić więcej sprowadzają sobie osoby, gotowe pracować za mniej. I jak w Polsce mają być przyzwoite zarobki? Prędzej miejsca pracy zajmą Ukraińcy. Niestety. Serwis jaki otrzymaliśmy w większości knajp był okropny. W sumie się nie dziwię. Osoby tam pracujące muszą być przemęczone, pewnie wyrabiają podwójną normę. Dodatkowo, pewnie czują się jak frajerzy skoro nikt inny nie chce pracować.
I na koniec słów kilka o reklamach. Ponownie, zadziwia mnie ile jest reklam leków. Podczas ostatniego pobytu najbardziej rozśmieszyła mnie reklama środka na przeczyszczenie. Pani zachwalała tabletki, gdyż pomimo picia dużej ilości wody, jedzenia warzyw i sporej dawki ruchu nic jej nie mogło 'ruszyć'. Tym razem przyznaje dwie nagrody ex aequo: syropek na wzmocnienie apetytu u dzieci oraz tabletki na… kaszel palacza. Czy nikomu nie przyszło do głowy, aby zamiast łykać tabletki po prostu przestać palić fajki? ;)